„Polski rynek zawsze był bardzo dynamiczny, a firma w której pracuję zawsze miała ambicje, aby nie tylko reagować na zmiany, ale wręcz je wywoływać. Wiele ze zrealizowanych przez nas przedsięwzięć było bardzo innowacyjnych, a nawet przełomowych. Wiele działań, które dziś wydają się standardem w pracy firmy dystrybucyjnej, my wprowadzaliśmy na rynek czy to adaptując rozwiązania europejskie czy też tworząc własne.” – mówi Wojciech Kuchnowski, obecnie Członek Zarządu, od 27 lat w firmie.
Panie Wojtku, pamięta Pan może początki swojej pracy? Jak wówczas wyglądała firma?
Wojciech Kuchnowski: Pamiętam bardzo dobrze jak tu trafiłem. Po studiach przeprowadziłem się do Wrocławia, potrzebowałem pilnie pracy, znalazłem ją w trzeciej w Polsce restauracji Mc Donald’s, która się właśnie otwierała we Wrocławiu w dzisiejszym DH Renoma. Przepracowałem pół roku, ale wydawało mi się, że moja błyskotliwa kariera rozwija się zbyt wolno (śmiech), więc postanowiłem zmienić pracę. To była tak zamierzchła przeszłość, że nie było jeszcze Internetu i ogłoszenia o rekrutacji były publikowane w gazetach, zacząłem je studiować i trafiłem na anons o naborze na handlowca do firmy Gradi. Zawsze dobrze czułem się w handlu, więc pojechałem na spotkanie. W kolejce do rozmowy z Panem Gradeckim stało z pięćdziesiąt osób. Ale musiałem być przekonujący bo dostałem tę pracę. Zostałem przedstawicielem firmy Dax Cosmetics przy firmie Gradi. Podobno pierwszym przedstawicielem Daxa w historii. To był niezły survival! Jeździłem dużym Fiatem, parę razy zdarzyło się, że Szef musiał mnie popchnąć żebym wystartował, właściwie wszystko robiło się samemu, łącznie z wydaniem i zawiezieniem towaru do klienta… tak to wtedy wyglądało – ale taka szkoła była bardzo cenna.
Co sprawiło, że jest Pan w firmie od tylu lat?
Czym zajmuje się Pan obecnie w firmie i czy nadal sprawia to Panu satysfakcję?
W.K.: Przeszedłem prawie wszystkie szczeble w strukturze firmy, od przedstawiciela handlowego, przez regionalnego kierownika sprzedaży i kierownika oddziału, do dyrektora sprzedaży zarządzającego siedemdziesięcioosobowym zespołem. To bezcenne doświadczenie. Dzięki temu znam dobrze charakter firmy i mogę wykorzystywać jej liczne potencjały. Jednak od ponad dwudziestu lat moim głównym obszarem zainteresowań są prywatne marki. To niezwykle ciekawa gałąź biznesu, łącząca w sobie wiele dziedzin: marketing produktu, marketing sprzedaży, ale też zarządzanie zleceniami produkcyjnymi, gospodarkę zapasem magazynowym i parę innych „twardych” obszarów. Jest wielkie pole do popisu w negocjacjach, dużo kreacji… można się wyszaleć (śmiech). Trendy i preferencje konsumenckie ciągle się zmieniają, Internet i social media rewolucjonizują komunikację z konsumentem, powstają nowe kanały sprzedaży – to niezwykle fascynujące i o nudzie czy rutynie nie ma mowy!
Czy po tylu latach w firmie nadążanie za tym wszystkim nie sprawia trudności? Nie chciałby Pan nieco zwolnić?
W.K.: Mam doskonały zespół. Bardzo doświadczony, bardzo profesjonalny, świetnie mi się z nim pracuje. To jest też znamienne, że pracujemy razem od wielu lat, a rotacja kadr jest znikoma. Ostatnio pozyskaliśmy też „świeżą krew” i to jest bardzo obiecujące. Cenne jest zderzenie mentalności, różnice w podejściu do komunikacji i postrzegania różnych zjawisk rynkowych, głównie trendów i upodobań, różne podejścia do tego, jakim językiem powinien „mówić” produkt czy kategoria, co jest akceptowalne, a co „passe”, zależnie od wieku i doświadczeń. Uważam, że z takiego zderzenia mogą powstawać niesłychane pomysły.
Co w dotychczasowej karierze zawodowej stanowiło dla Pana największe wyzwanie?
W.K.: Tych wyzwań było naprawdę sporo i mam nadzieję, że jeszcze sporo ich będzie. Polski rynek zawsze był bardzo dynamiczny, a firma w której pracuję zawsze miała ambicje, aby nie tylko reagować na zmiany, ale wręcz je wywoływać. Wiele ze zrealizowanych przez nas przedsięwzięć było bardzo innowacyjnych, a nawet przełomowych. Wiele działań, które dziś wydają się standardem w pracy firmy dystrybucyjnej, my wprowadzaliśmy na rynek czy to adaptując rozwiązania europejskie czy też tworząc własne. Dziś każda hurtownia wydaje gazetkę reklamową, ale kiedy w 1994 roku my wydaliśmy pierwszą gazetkę, skala problemów technicznych jakie musieliśmy pokonać była gigantyczna. Wystarczy powiedzieć, że nie było wtedy fotografii cyfrowej, a skaner to było urządzenie rodem z kosmosu i poza zasięgiem finansowym. Trudno w to uwierzyć, ale produkty w naszych pierwszych gazetkach były rysowane ręcznie, ponieważ było to najbardziej dostępne rozwiązanie. Tworzyliśmy mnóstwo narzędzi marketingowych nie tylko dla siebie, ale też dla naszych klientów, jak plakaty reklamujące promocje w sklepach, które dziś również są standardem. Byliśmy zawsze motorem konsolidacji rynku tradycyjnego, tworzyliśmy grupy zakupowe, pierwsze franczyzy, a ukoronowaniem tej pracy było powstanie Drogerii Jasmin. Każda z tych aktywności stanowiła wyzwanie. Właściciele firmy byli zawsze bardzo kreatywni, a przekładanie ich niektórych wizji na formę „produkcyjną” należą właśnie do tych wyzwań, które tak łatwo nie zacierają się w pamięci.
Długi staż pracy z pewnością pozwolił na wiele wniosków, jesteśmy ciekawi co najbardziej ceni Pan w PGD?
W.K.: Zawsze uważałem, że Państwo Gradeccy mają szczęście do ludzi. Najwyraźniej to szczęście emanuje na całą organizację bo dziś, kiedy pracuje z nami w różnej formie około tysiąca osób, ten zespół jest dla mnie najbardziej cenny i to on tworzy wartość i siłę firmy. Zdarza się, że czasem „iskrzy” i zdarzają się sytuacje trudne, ale kiedy popatrzę na to co daliśmy radę wspólnie zbudować, jakich rzeczy dokonaliśmy, jakie idee wcieliliśmy w życie, myślę, że tylko prawdziwie zaangażowana ekipa myślących podobnie ludzi mogła tego dokonać. Co ciekawe w czasie, w którym konsolidowaliśmy kilka znaczących polskich hurtowni trafili do nas wspaniali, nietuzinkowi ludzie. W Krakowie, Lublinie, Bielsku-Białej i innych naszych dzisiejszych oddziałach znaleźliśmy pokrewne dusze, które wniosły nowe spojrzenie, nową energię, nową siłę. A, że Właściciele potrafili to towarzystwo scalić w jeden sprawnie działający organizm to już naprawdę mistrzostwo świata!
Jak realizuje się Pan w życiu prywatnym?
W.K.: Jestem „praktykującym” gitarzystą, sporo nagrywam, uwielbiam grać na gitarach, których mam kilka. Ze sportem zawsze byłem na bakier, ale od kiedy w 1997 roku mimo mojego czynnego oporu (śmiech) zostałem wywieziony na narty przez Marzenę i Krzysztofa, którzy postanowili krzewić w firmie kulturę fizyczną, wykorzystuję każdą okazję, aby przypiąć deski. W ubiegłym roku zacząłem żeglować i to chyba kolejny bakcyl jaki połknąłem. Kocham turystyczne wyprawy w „biesiadnie” nastawionym towarzystwie… oczywiście koniecznie z gitarą.
Dziękuję serdecznie za poświęcony czas!